środa, 7 września 2016

Kulinarne podróże: Włochy

Przeglądając przygotowany materiał, doszłam do wniosku, że to pierwszy post z serii kulinarnych podróży, do którego nagromadziłam tyle różnorakich smakowitości, jednocześnie odczuwając tak duży niedosyt. Bo nie zdążyłam skosztować tak wiele! Jedyny plus tego niezaspokojonego w pełni pragnienia to dodatkowa motywacja do ponownej podróży. Zresztą nie pierwszej już. Bo to też pierwsze kulinarne podróże, które piszę na podstawie nie jednego, a aż trzech wojaży w te same strony odbytych w przeciągu kilkunastu miesięcy. Za każdym razem utwierdzałam się w niektórych przekonaniach, wyrabiałam odpowiednie wnioski, ale przede wszystkim za każdym razem byłam przez tę kuchnię zaskakiwana i pozostawiana z ogromną dozą wspomnianego wcześniej niedosytu.
I być może niektórzy stwierdzą, że kuchnia włoska jest banalna i oklepana. Nie mogę się dziwić, bo jeszcze niedawno sama miałam tego typu przemyślenia. Jednak znikały one natychmiast, gdy na moim stole pojawiało się zamówione danie, a ja dokonywałam pierwszego kęsa. Magia. Mogłabym spędzić wiele lat jedząc te pyszności.
Jak widać, jeśli chodzi o kuchnię włoską to widzę ją praktycznie w samych superlatywach z jednym tylko wyjątkiem. A mianowicie samym trybem dziennego żywienia praktykowanym przez Włochów, a tak odmiennym od tego, do którego przywykłam. Śniadanie skromne, albo w ogóle sama kawa, wczesnym popołudniem dość obfity lunch, bo zwykle w tej roli występuje jakiś makaron tudzież risotto, a późnym wieczorem, najwcześniej o 19, wielka rozpusta - kilkudaniowa kolacja. I może nie byłoby w tym nic takiego bolesnego, gdyby nie czas siesty, popularny dla krajów południowych, przypadający mniej więcej między 14 a 19. Dla typowego turysty z Europy północnej (a przynajmniej dla mnie) to prawdziwe cierpienie, gdy jego zegar biologiczny krzyczy "OBIAD", a wszystkie trattorie są zamknięte na cztery spusty. Wówczas jedyna rada lepsza od zdania się na fastfoody, to kierowanie się w stronę centrum. Tam powinny czekać restauracje nastawione na zgłodniałych turystów. Radzę wziąć to pod uwagę ;) I tak, tak - jasne, że do tego da się przystosować, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale zdecydowanie ja potrzebowałabym na to więcej czasu niż kilka dni. W ogóle Włosi już tacy są, że z reguły knajpki prowadzą w bardzo rodzinnej aurze, są otwarci i tolerancyjni na kaprysy gości, ale również i swoje. Oficjalne godziny otwarcia w rzeczywistości niewiele znaczą i uzależnione są od obecnych nastrojów restauratorów. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jakaś uroczystość bądź inne istotne wydarzenie. Bolesny przykład - 95% uroczych restauracji zamkniętych w wieczór finału Euro. Piłka nożna przede wszystkim, nawet przed jedzeniem.
Tak czy inaczej uwielbiam tę kuchnię i coś czuję, że te kulinarne podróże będą najdłuższym i najbardziej wyczerpującym postem ever. I że mimo wszystko w przyszłości pojawią się kolejne jej uzupełniania... ;)

 
Zaczynam od tego, co wszyscy z automatu kojarzą z włoską kuchnią i w ogóle z całymi Włochami - pizza. I czuję się w tym miejscu zobowiązana, żeby stosownie uświadomić wszystkich tych, którzy myślą, że gdziekolwiek we Włoszech nie zamówią pizzy, to dostaną danie genialne. Otóż jest zupełnie inaczej. Niezaprzeczalnie Włosi potrafią piec pyszną pizzę, ale niestety nie tyczy się to ich wszystkich bez wyjątku. Na dobrą pizzerię trzeba po prostu trafić. Piękna trattoria w centrum starówki może nas mocno rozczarować w przeciwieństwie do…

…pizzy na kawałki sprzedawanej w małym lokalu na rogu. Może to trochę zaskoczyć, ale tak już bywa, że te niepozorne bary często serwują świetną pizzę. I nie chodzi tu tylko o dobre ciasto (które dla mnie jest podstawową kwestią), ale również o dodatki - każdy kawałek musi być bowiem bogato nimi okraszony, co jest rzadkością w przypadku zamawiania całego placka. A skoro już o dodatkach mowa - jako że ostatnio staję się coraz zagorzalszym fanem basicu, to na pierwszym miejscu polecam rzecz jasna margeritę, ale od razu za nią plasuje się boska napoli z dodatkiem moich ukochanych anchois oraz pizza z grillowanym bakłażanem. Polecam serdecznie!

Nie odbiegając za daleko od tematu pizzy, przedstawiam Wam foccacio - jest to ciasto drożdżowe podobne do tego, które używa się do pizzy, jednak bardziej puszyste. Jego grubość różni się w zależności od piekarni, na jaką trafimy - od cienkiego do bardzo grubego. Te grubsze zdobyło nawet miano „słonego pączka”. W wersji podstawowej foccacia jest zupełnie pozbawiona dodatków. Najczęściej wzbogacana jest jednak pomidorami, oliwkami czy cebulą. 

Na liście najpopularniejszych klasyków włoskiej kuchni makarony zajmują zaszczytne drugie miejsce, zaraz po pizzy. I tutaj możemy dostać prawdziwego zawrotu głowy, bo ich rodzajów jest multum! Poczynając od samego kształtu makaronu (których już same nazwy są przepiękne - spaghetti, tagliatelle, penne, fusilli, farfalle, orecchiette, cannelloni…), a na sosach kończąc. Na pierwszym zdjęciu powyżej widzimy jedną z popularniejszych past - carbonarę. Makaron spaghetti i sos na bazie jajek i śmietany z dodatkiem boczku i, rzecz jasna, parmezanu. Propozycja przepyszna, ale i nieziemsko sycąca. Na zdjęciu niżej coś delikatniejszego, ale równie klasycznego - penne w sosie pomidorowym z dodatkiem świeżej bazylii. Uwielbiam makarony, a te przyrządzone przez Włochów są jedyne w swoim rodzaju!

Pozostajemy w temacie makaronów, bo przecież arkusze lasagne to jeden z ich rodzajów. Bez bicia przyznaję, że lasagne widoczna na zdjęciu, to jedyna, jaką miałam okazję skosztować we Włoszech. Być może stało się tak dlatego, że potrawa ta nie jest aż tak bardzo popularna we Włoszech, jak ich inne kultowe potrawy. Owszem, zazwyczaj znajdziemy ją w karcie, ale raczej nie jest specjalnie eksponowana. Nie eksperymentują też specjalnie z jej rodzajami - klasyk z mięsno-pomidorowym sosem bolognese to zwykle jedyna propozycja. A moje wrażenia? W sumie dobrze oddaje je zdjęcie. Lasagne prezentuje się zdecydowanie mniej okazale niż choćby w większości polskich restauracji - jest niska, wręcz spłaszczona, zdecydowanie mniej obfita. Smaki i aromaty są jednak jak na Włochów przystało - mocne, świeże, pyszne.

W każdej części świata odnajdziemy lokalny odpowiednik pierogów. W tym przypadku są nimi ravioli (kwadratowe, o karbowanych brzegach) oraz tortellini (mniejsze, odpowiedniki naszych uszek). Dla Włochów są to kolejne odmiany makaronów, z tym, że z nadzieniem umieszczonym wewnątrz. Rodzaje farszów są rozmaite, najczęściej na bazie ricotty z dodatkiem ziół, warzyw i mięsa. Pierożki najczęściej podawane są z sosem lub przynajmniej obsypane tartym parmezanem. Mnie osobiście zaintrygował smak kompozycji z dodatkiem szałwii. Tak, tak, są smaczne, jak przystało na włoską kuchnię, jednak podsumowując temat włoskich pierogów zacytuję kelnera polskiego pochodzenia, który obsługiwał nas we Włoszech: „Chłopie, pochodzisz z kraju, w którym podają najlepsze pierogi i chcesz zamówić ravioli?”.

Koniec tematu makaronów, jednak zdecydowanie nie wychodzimy z tematu potraw mącznych, w których Włosi lubują się jak żaden inny naród. Były już włoskie pierogi, teraz czas na włoskie kopytka - gnocchi. Są różne szkoły ich formowania, jednak najczęściej są to małe kluseczki, lekko zrolowane wokół własnej osi i delikatnie spłaszczone widelcem. Podawane z rozmaitymi sosami. Najbardziej popularnym jest sos pomidorowy z dodatkiem parmezanu, jednak mnie urzekły gnocchi oblane bazyliowym pesto. Zresztą pesto to osobny temat - niesamowicie aromatyczne, podobno najlepsze w Genui, gdzie zresztą faktycznie mnie zachwyciło.

Kolejne danie nierozerwalnie związane z kuchnią włoską - risotto. I niby, jak na kuchnię włoską przystało, powinno być proste w wykonaniu, a jednak zjedzenie naprawdę dobrego risotto to rzadkość. Włosi też sobie z nim różnie radzą, lecz zdecydowanie możemy tu odnaleźć tę potrawę w jej najlepszym wydaniu - gęste, nierozsypujące się, o maślanym aromacie. Risotto o charakterystycznym żółtym kolorze to typowe szafranowe risotto mediolańskie. I może nie jest to danie, które pragnęłabym jeść codziennie, ale smak jest bez dwóch zdań niepowtarzalny i wart polecenia. Poza tym ta potrawa bazująca na ryżu smażonym w maśle, a następnie gotowanym w bulionie z dodatkiem białego wina, występuje też rzecz jasna w wielu innych wersjach - z grzybami, warzywami, mięsem, czy też…

…owocami morza. Bo wszakże jaki kraj śródziemnomorski mógłby w swojej kuchni nie składać ukłonu w ich stronę. Nie od dziś wiadomo, że najlepsze owoce morza to świeże owoce morza. I we Włoszech takie znajdziemy - od krewetek poczynając, przez kalmary i ośmiorniczki, a na małżach kończąc. Najczęściej podawane są właśnie z risotto, makaronem czy na pizzy. Zdecydowanie trzeba je spróbować, nawet jeśli, tak jak ja jeszcze kilka lat temu, macie względem nich opory.

Bruschetta - uwielbiam. Mocno przypieczona grzanka w najprostszej wersji posmarowana oliwą, a w nieco mocniej wzbogaconej - z posiekanymi pomidorami z bazylią, z oliwkową tapenadą, z serem, z prosciutto czy salami, bądź z czymkolwiek się nam zamarzy - byle by tylko było włosko i pysznie! Idealna przekąska na lunch czy przystawkę.

Sery - bez nich świat nie byłby ten sam. W zasadzie każdy kraj ma w swojej ofercie jakiś swój regionalny ser, jednak niewiele jest takich miejsc na świecie, których serowa oferta jest tak bogata i tak zachwycająca w smaku. Rodzai włoskich serów jest ich bez liku. I każdy z nas bez wątpienia znajdzie coś dla siebie - łagodna i kremowa ricotta, delikatna i wilgotna mozzarella, pikantny i dojrzały parmezan, czy w końcu grzybowa i niesamowicie aromatyczna gorgonzola. I pewnie w tym miejscu wielu się ze mną nie zgodzi, ale o ile restauracyjne dania we Włoszech bywają czasem genialne, a czasem fatalne, o tyle prawie każdy ich ser zwala mnie z nóg - nawet ten w najniższej cenie.

Na wstępie przyznaję się - jako biedna studentka nie miałam na tyle grubego portfela, aby szarpnąć się na zakup tego afrodyzjaku jakim są trufle. Ich ceny są bowiem istnie zawrotne - dochodzą do 4 tysięcy euro za kilogram. Te luksusowe grzyby rosną pod ziemią i wydobywane są przez tresowane psy oraz świnie. Wyglądają raczej odpychająco, jednak ufam, że w smaku muszą być piekielnie aromatyczne. 

Chociaż każdy Polak powie, że najlepsze kasztany podają na paryskim placu Pigalle, to raczej nie każdy Rzymianin się z nim zgodzi. Bo budki serwujące ten przysmak są we włoskiej stolicy bardzo powszechne, zwłaszcza w luksusowej okolicy Schodów Hiszpańskich. Pieczone kasztany nie podbiły jednak mojego podniebienia - w konsystencji trochę jak ziemniaki albo fasola, w smaku wyczuwalna nuta prażenia. Opinia moja jest subiektywną, więc mimo wszystko polecam skusić się na ich degustację, rozsmakowując się w klimacie dzielnicy.

TO, CO WE WŁOSZECH POKOCHAŁAM NAJBARDZIEIJ - LODY (szoku nie ma, biorąc pod uwagę moją miłość do słodkości). Tradycyjne włoskie lody (które nie mają nic wspólnego z tymi świderkami sprzedawanymi w Polsce z niewiadomych przyczyn pod szyldem lodów włoskich) są gęste, kremowe i cholernie aromatyczne. Ich konsystencja sprawia, że na sam widok cieknie ślinka - wyglądają jak najpyszniejsza masa do tortu. A gama różnorakich smaków powala. No i do tego wszystkiego te pyszne, chrupiące, słodkawe rożki o złocistym kolorze. Każda gelateria to dla mnie raj na ziemi, w którym mogłabym spędzić pół życia. A ZDECYDOWANIE najlepszym smakiem, smakiem, na punkcie którego absolutnie straciłam głowę jest… PISTACJA. I chociaż doświadczenia z naszych rodzimych lodziarni nauczyły mnie, że smak pistacjowy nie ma nic wspólnego z tymi pysznymi orzechami, jest mocno mdły i sztuczny, to włoskie pistachio gelato są po prostu boskie. I dla Włochów chyba tak samo kultowe jak dla nas lody bakaliowe czy truskawkowe - w obowiązkowej ofercie nawet najmniejszej lodziarni. Ku mojej wielkiej uciesze.

Temat pistacjowy będę kontynuować. Bo nie zamyka się on tylko na lodach. Włosi kochają te orzeszki i serwują nam mnóstwo przysmaków z ich wykorzystaniem, obficie i bez oszczędzania. I za to ich kocham. Na zdjęciu powyżej prezentuję najwspanialszą drożdżówkę na świecie - ślimaczka wypełnionego po brzegi pistacjowym kremem. To było iście rajskie doświadczenie smakowe. Możecie więc sobie wyobrazić moją rozpacz, gdy w tym roku, po 10 miesiącach, odwiedziłam ponownie niewielką mediolańską cukiernię, poprosiłam o drożdżówkę z pistacją i dowiedziałam się… że już jej nie dostanę. Po dziś dzień pozostaję  w żałobie i mam nadzieję, że do czasu mojej następnej wizyty tam moja ukochana drożdżówka powróci do oferty.

Korzystając z tych cukierniczych tematów, warto wspomnieć o ogólnym zamiłowaniu Włochów do wypieków. Zwłaszcza warte polecenia są włoskie ciasteczka, których wybór jest szeroki - chrupiące cantuccini, cannolo z kremem czy migdałowe amaretti.

Tiramisu to chyba najbardziej włoski z deserów. Wszak wszystko jest w nim bardzo włoskie - ser mascarpone, aromatyczna kawa i dodatek ciasteczka, najczęściej biszkoptu. Wszystko komponuje się ze sobą również po włosku - genialnie. Tiramisu podawane jest w różnych wersjach, jednak taka jak widoczna na zdjęciu - w szklanym pucharku - jest chyba najbardziej kultowa.

Włosi słyną z kawy i ze swojego zamiłowania do niej chyba równie mocno, co z pizzy czy makaronów. Ich kawa faktycznie jest bardzo dobra, choć w moim prywatnym rankingu kaw plasuje się poniżej kawy portugalskiej. Wart szczególnej uwagi jest sam stosunek Włochów do tego napoju bogów. W przeciwieństwie do reszty świata, gdzie wszyscy zabiegani ludzie przemierzają świat z papierowym kubkiem kawy w ręku, dla Włochów kawa na wynos to pojęcie prawie nieznani. Oni wyznają filozofię poświęcenia tych kilku minut kawie tak, jak należy - w filiżance, przy stoliku, z ciasteczkiem. I pochwalam ich za to, bo taka chwila spokoju przyda się każdemu. Przy okazji mała dygresja - gdyby ktoś z Was, tak jak my, zastanawiał się kiedyś, czym jest caffe d’orzo, odpowiadam - jest to kawa zbożowa. I nie wiem czy piszę w tym momencie zupełnie słusznie, ale nie jest to raczej ulubiony przez Włochów rodzaj kawy - tak przynajmniej wnioskuję po pełnej współczucia reakcji kelnera po zebraniu zamówienia na nią.

Drugim (a może pierwszym?) najsłynniejszym napojem wywodzącym się z Włoch jest bez wątpienia wino. Osobiście jestem fanką wina, zwłaszcza półwytrawnego czerwonego bądź białego (kolor zależy od aktualnego nastroju). Włoskie wino jest pyszne, kultowe, słoneczne jak cała Italia - ale o tym wie chyba każdy. Nie każdy jest jednak świadomy, że we włoskich marketach dość bogata jest oferta win w opakowaniach innych niż szklane. Znajdziemy je bowiem w kartonach, plastikowych butelkach, czy nawet małych kartonikach z rureczką. I, tutaj uwaga, niektóre z nich są całkiem dobre, przynajmniej jak na studencki gust (choć od niektórych trzeba trzymać się z daleka). My z czystym sumieniem polecić możemy Tavernello - przyjemne, o kwiatowym aromacie. 

Ostatnio coraz bardziej popularny, pyszny, orzeźwiający, kultowy drink włoski - Aperol Spritz. Składa się z wody gazowanej, prosecco i tytułowego Aperola - aperitifu na bazie gorzkiej pomarańczy, rabarbaru i ziół. Bardzo przyjemny w smaku, lekki drink to świetna propozycja dla wszystkich, którzy nie przepadają za mocnymi alkoholami. No i ten kolor…

Włoska tradycja aperitifu to coś, o czym dowiedziałam się bardzo niedawno i przyznam, że zawstydził mnie mój brak świadomości w tym temacie. I nie chodzi tu o aperitif rozumiany jako częstowanie gości drinkiem na powitanie. Chodzi tutaj o zwyczaj spotykany w niektórych restauracjach czy bistrach polegający na serwowaniu kilku różnych przekąsek do zamówionego drinka. W cenie drinka! I nie, nie ma żadnych dodatkowych opłat tak, jak w przypadku czekadełek podawanych nam przed otrzymaniem obiadu (na które zresztą trzeba uważać, jeśli nie chcemy się mocno wykosztować). W tym przypadku przekąski takie jak różnorakie kokilki, oliwki, chipsy czy małe kawałki pizzy są nam serwowane w celu zaostrzenia apetytu i umilenia czasu spędzonego przy sączeniu drinka. Wspaniała sprawa, czyż nie? ;)

Podróż bardzo długa, choć zdecydowanie nieskończona - ze smakiem będę ją kontynuowała jeszcze przez wiele lat.
Na koniec wpisu chciałabym Wam polecić kilka fajnych miejsc w różnych miejscach we Włoszech:

MCF - Mercato Centralne Firenze 
Via dell'Ariento we Florencji
Hala o pięknej starej industrialnej architekturze po brzegi wypełniona najpyszniejszym jedzeniem! Zróżnicowanie oferowanych nam przysmaków jest tak wielkie, że można dostać zawrotów głowy! Możecie się tu udać zarówno na śniadanie, lunch, obiad i kolację, jak i na zakupy towarów do własnej kuchni. Nowoczesne a jednak tak bardzo tradycyjne miejsce, które muszą odwiedzić wszyscy wielbiciele dobrego jedzenia.

CAFE DE VILLE
Via Dante 14 w Mediolanie
Mała włoska restauracja w samym centrum Mediolanu. Pyszne jedzenie, przesympatyczna obsługa i, jak na tę europejską stolicę mody, naprawdę atrakcyjne ceny. W dodatku do tego miejsca dotarła opisywana przeze mnie tradycja aperitifu, która spodoba się każdemu klientowi ;)

GELATERIE ODEON
Piazza del Duomo 2 w Mediolanie
Lodziarnia serwująca najlepsze lody pistacjowe! Smaki zmieniają się codziennie, jednak pistacjowy jest gwarantem, czasem nawet w dwóch odsłonach. Oprócz tego skosztować możemy też lodów bardziej klasycznych (jak stracciatella, melon czy truskawka), a także mniej (chociażby risotto szafranowe czy prawdziwie czarne lody czekoladowe).

LODZIARNIE GROM
Popularna sieć lodziarni, która zawędrowała w różne zakątki Włoch. I chociaż z natury uznaję wyższość lokalnych punktów nad tymi sieciowymi, to lody z Groma mogę z czystym sumieniem polecić. 

Na chwilę obecną zakańczam podróż, ale, jak już zapowiedziałam, w przyszłości będę ją kontynuowała, więc spodziewajcie się aktualizacji! ;)

Wpis dedykuję wszystkim moim towarzyszom włoskich podróży, bez których nie byłyby one tak samo pyszne!

1 komentarz:

  1. Gdybym, mieszkała we Włoszech to nie robiłabym nic innego, tylko JADŁA *o*
    http://chrupacz-poranny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń