sobota, 29 sierpnia 2015

Najlepsza tradycyjna drożdżówka z borówkami i kruszonką

Jeśli dobrze liczę, piszę właśnie setny przepis na tym blogu! Z takiej okazji wypada zaprezentować coś ponadczasowego, coś, co zawsze smakowało i  nigdy smakować nie przestanie. Jest to nic innego jak czołowy reprezentant przepysznych, klasycznych wypieków - puszysty placek drożdżowy. O powalającym zapachu, przywodzącym na myśl najcudowniejsze rodzinne uczty. Ciasto wymaga odrobiny zachodu, ale zdecydowanie jest tego warte - jest po prostu niesamowite, wyrastające jak szalone i pulchne jak żadne inne. Stary jak świat rodzinny przepis, dający efekty, od których nie można się oderwać!
Placek obsypać można dowolnym rodzajem owoców. Ja wybrałam borówki, żeby nadać ciastu iście podhalański wyraz. Przywiozłam je bowiem prosto z gorczańskiego szlaku wiodącego na Turbacz, uzbierane własnoręcznie, rzecz jasna.
No i ta kruszonka, zwieńczająca całość…


Składniki na ciasto (na foremkę ok 25x30 cm):
1 szklanka mleka
50 dag mąki tortowej
5 dag drożdży
15 dag cukru
2 łyżki cukru wanilinowego
3 żółtka
1 jajko
skórka otarta z cytryny
1 płaska łyżeczka startej gałki muszkatołowej
1 szczypta soli
50 g masła, roztopionego
3 garście rodzynek, sparzonych wrzątkiem i odcedzonych (można dodać wg uznania)
3-4 szklanki świeżych borówek

Składniki na kruszonkę:
6 łyżek zimnego masła
1 szklanka mąki (ja dałam pół na pół razowej i tortowej)
4 łyżki płatków owsianych
3-5 łyżek brązowego cukru
1/2 łyżeczki cynamonu
skórka otarta z cytryny

Wykonanie kruszonki:
1. Wszystkie składniki umieść w miseczce i zagnieć, po czym odstaw do lodówki na 1 godzinę.

Wykonanie ciasta:
1. Zagotuj 1 szklankę mleka, po czym połowę z niego odstaw do lekkiego przestudzenia.
2. Pół szklanki mąki sparz połową szklanki wrzącego mleka, rozetrzyj i odstaw do ostygnięcia.
3. W sporej miseczce rozetrzyj drożdże z 1 łyżką cukru i zalej połową letniego (wcześniej odstawionego do przestudzenia) mleka. Zaczyn przykryj ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, na około 10-15 min.
4. W międzyczasie przesiej pozostałą część mąki i odstaw w ciepłe miejsce.
5. Żółtka i jajka utrzyj z cukrem i cukrem wanilinowym, skórką z cytryny, gałką muszkatołową i szczyptą soli, aż do uzyskania gęstej, jasnej masy, przez ok. 5 min.
6. Wyrośnięte drożdże dodaj do sparzonej mąki, wymieszaj mikserem, przykryj ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, na ok. 20 min.
7. Po tym czasie drożdże połącz z resztą mąki i utartymi jajkami. Wyrabiaj kilka minut, a następnie dodaj masło i rodzynki. Wyrabiaj ok. 15 minut.
8. Wyrobione ciasto przykryj ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, na ok. 1-1,5 godziny.
9. Wyrośnięte ciasto przełóż na stolnicę lekko podsypaną mąką i delikatnie wywałkuj do rozmiarów foremki.
10. Ciasto umieść w foremce wysmarowanej masłem i obsypanej bułką tartą. Przy brzegach wykonaj uformuj delikatny rancik, który będzie zapobiegał wypadaniu borówek.
11. Na ciasto wysyp borówki, a następnie obsyp je kruszonką.
12. Piecz w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. 50 minut.




Smacznego!

czwartek, 20 sierpnia 2015

Sorbet limonkowo-bazyliowy w kruchych kubeczkach

W moich podróżach kulinarnych po Portugalii wspominałam o sorbecie limonkowo-bazyliowym, który uwiódł moje podniebienie. Zdecydowanie nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała tak miłego mi smaku odtworzyć własnoręcznie. Nawet mimo to, że, w przeciwieństwie do lodów śmietankowych, w przypadku domowych sorbetów trudno jest uzyskać tak idealną konsystencję, jak ta, którą odnajdujemy w tych wytwarzanych przez profesjonalistów. Nie miało to jednak zbyt wielkiego znaczenia w obliczu magicznego smaku i wymarzonego orzeźwienia. Podałam je w kubeczkach z kruchego ciasta, które przełamywały słodycz sorbetu i, co uwielbiam, cudownie chrupały - lepsza wersja wafelka na lody ;) Idealny deser na upalne dni.


Składniki na sorbet (na ok. 0,9 litrowe opakowanie):
5-6 dużych limonek (ok. 150-200 ml soku)
1 szklanka cukru
300 ml wody
ok. pół doniczki świeżej bazylii

Składniki na kubeczki (na ok. 6-7 sztuk):
1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli
1 łyżka cukru pudru
120 g masła
3 łyżki lodowatej wody

Wykonanie sorbetu:
1. 4 limonki sparz, osusz i zetrzyj z nich skórkę.
2. W rondelku umieść cukier, 150 ml wody oraz skórkę z limonki, zamieszaj.
3. Rondelek postaw na średnim ogniu, doprowadź do wrzenia i gotuj jeszcze przez 3-5 minut. Po tym czasie odstaw mieszaninę do całkowitego ostudzenia.
4. Wyciśnij sok z limonek i dodaj go do ostudzonego syropu. Porządnie wymieszaj, a następnie stopniowo wprowadzaj resztę wody, mieszając trzepaczką.
5. Bazylię umieść w moździerzu i porządnie utłucz.
6. Utłuczoną bazylię wsyp do mieszaniny, wymieszaj trzepaczką.
7. Całość umieść w szczelnym opakowaniu z przykrywką, zamknij je i wstaw do zamrażalnika na 45 minut.
8. Po tym czasie wyjmij sorbet, wymieszaj porządnie trzepaczką, wstaw do zamrażalnika na kolejną godzinę.
9. Po tym czasie ponownie wymieszaj i włóż do zamrażalnika aż do zupełnego zastygnięcia (ja trzymałam cały noc).

Wykonanie kubeczków:
1. Wszystkie składniki zagnieć razem na jednolite ciasto (ja robię to w malakserze).
2. Gotowe ciasto owiń folią spożywczą i umieść w lodówce na ok. 45 minut.
3. Zagłębienia w formie na muffinki wysmaruj masłem i obsyp mąką lub bułką do pieczenia.
4. Schłodzone ciasto wywałkuj i wycinaj z niego (np. przy pomocy szklanki o dużej średnicy) okręgi, które następnie umieszczaj w zagłębieniach formy na muffinki, delikatnie dociskając, by uzyskać kształt kubeczków.
5. Przygotowane w ten sposób kubeczki ponakłuwaj widelcem, a następnie każdy z nich okryj kawałkiem foli aluminiowej. Folię dociśnij, wysypując na jej wierzch ryż lub fasolę.
6. Kubeczki piecz w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 10 minut, następnie ostrożnie ściągnij folię, zmniejsz temperaturę do 185 stopni i piecz kolejne 10-15 minut, do uzyskania złocistego koloru.
7. Upieczone kubeczki odstaw do kompletnego wystudzenia, a następnie nakładaj do nich po jednej gałce sorbetu (sorbet dość szybko traci twardość, wystarczy wyjąć go 3 minuty przed podaniem i nie będzie problemu z nabieraniem porcji).


Smacznego!

piątek, 7 sierpnia 2015

Tarta z gruszkami i białą czekoladą

Od dawna świruję na dźwięk związku słów "gruszki i biała czekolada". I w końcu zdecydowałam się na wykonanie tego, co kusiło mnie najbardziej - tarty łączącej właśnie te dwa smaki. 
Nie chciałam jednak, by biała czekolada dominowała. Chodziło mi o uzyskanie delikatnie słodkiej, lecz przede wszystkim mocno gruszkowej, mocno wilgotnej i mocno aromatycznej tarty. I dokładnie taka wyszła. Do tego opcjonalny (ale jednocześnie uwielbiany przeze mnie) dodatek lukru kremowego - niebo!


Składniki na kruchy spód:
230 g mąki
150 g masła, schłodzonego i pokrojonego w kostki
1 żółtko
2 łyżki cukru pudru
1 szczypta soli

Składniki na nadzienie:
2 duże gruszki lub 3 mniejsze
70 g miękkiego masła
150 g białej czekolady
1/2 łyżeczki olejku waniliowego
2 jajka
2 łyżki mąki kukurydzianej (ew. pszennej)
100 g mielonych migdałów (można pominąć)

Składniki na lukier (opcjonalny, lecz polecany):
1 i 1/2 łyżki masła, miękkiego
60 g serka kremowego
5 łyżek cukru pudru (lub do smaku)
1/3 łyżeczki ekstraktu waniliowego

Wykonanie spodu: 
1. Wszystkie składniki zagnieć rękoma lub w malakserze.
2. Jednolite ciasto owiń folią spożywczą i wstaw do lodówki na 1 godzinę.
3. Schłodzone ciasto rozwałkuj, a następnie przenieś do foremki na tartę, wysmarowanej dokładnie masłem i obsypanej mąką krupczatką lub bułką tartą.
4. Ciasto wyrównaj, nakłuj widelcem w kilku miejscach i wstaw do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni na ok. 10-15 minut, aż stanie się delikatnie złota.

Wykonanie nadzienia:
1. W kąpieli wodnej rozpuść białą czekoladę na gładką masę i odstaw do całkowitego ostudzenia.
2. Gruszki obierz, przetnij na ćwiartki lub ósemki, pozbawiając je ogonków i gniazd nasiennych.
3. Masło i ekstrakt utrzyj mikserem ustawionym na najwyższe obroty.
4. Do masy maślanej dodawaj roztopioną i przestudzoną białą czekoladę, a następnie wbijaj po jednym jajku.
5. Do masy dodaj mąkę i ewentualne migały, wymieszaj do połączenia.
6. Gotową masę wyłóż na podpieczony spód tarty. Na niej ułóż gruszki.
7. Tak przygotowaną tartę umieść w piekarniku nagrzanym do 175 stopni i piecz około 30 minut.

Wykonanie lukru:
1. Wszystkie składniki umieść w misie miksera i ucieraj aż do powstania jednolitej masy.
2. Masę przełóż do rękawa cukierniczego lub szprycy i udekoruj wierzch lekko wystudzonej tarty.


Smacznego!

sobota, 1 sierpnia 2015

Kulinarne podróże - Portugalia

Kolejny rok, kolejne wakacje, kolejne podróże. A dla mnie, jak wiadomo, podróże wiążą się przede wszystkim z pełnymi niespodzianek doznaniami kulinarnymi, które każdego dnia intrygują czymś zupełnie innym i nie pozwalają przejść obok obojętnie.
Tym razem los rzucił mnie na dziki zachód naszego kontynentu, do pioniera geograficznych podbojów - żyjącej własnym życiem Portugalii. Kraj niezmiernie ciekawy w swojej odrębności i specyficznej dzikości, którą odnajdujemy, porównując ją z innymi krajami południa - temperamentną Hiszpanią czy głośną, pełną wrzawy Italią. Tutaj czas zwolnił, życie jest powolne, spokojne i proste. Proste tak jak i ich kuchnia.
Zazwyczaj poznawaniu obcej kuchni towarzyszy mi przynajmniej chwilowa fascynacja i chęć smakowania jej jak najdłużej. Czasem powodem są smaki tak pyszne, czasem tak egzotyczne, a czasem tak zaskakujące i niespotykane. W tym wypadku, ku mojemu zaskoczeniu, było inaczej. Portugalczycy lubią kuchnię sycącą, lecz prostą i niezbyt wymagającą. Siadając do stołu, chcą najeść się i nasycić. Nie zauważyłam u nich kultu jedzenia, tak charakterystycznego dla nacji takich jak chociażby Włosi, Francuzi czy Meksykańczycy. Mają kilka swoich ulubionych smaków, które stale się przewijają i taka kuchnia wydaje się im w pełni odpowiadać.
Nie znaczy to jednak, że w Portugalii nic nie zachwyciło moich kubków smakowych. Przeciwnie - urzekły mnie ichniejsze napoje - przede wszystkim kawa, a oprócz tego wina i popularna wiśnióweczka.
Zapraszam niniejszym na podróż pełną wzlotów i upadków.


Zaczynam konkretnie. Jedno z popularniejszych i najbardziej ulubionych dań w całym kraju - dorsz zwany po portugalsku bacalhau. Podobno przyrządzany tam na 365 różnych sposobów. Bywają zapiekane w śmietanie, otoczone cebulką, a nawet - w formie orientalnego curry. Tę ostatnią propozycję mogę polecić, choć nie jest ona specjalnie tradycyjna czy kultowa. Najbardziej chyba popularna wersja, widoczna u góry, to spory kawałek dorsza na gigantycznej plamie oliwy, obsypany czosnkiem i ziołami, podany z ich uroczymi młodymi ziemniaczkami w mundurkach. Dorsz jako ryba jest pyszny, jednak przytłaczająca ilość oliwy może przyprawić o mdłości. Co natomiast zaskakujące - mimo iż od wielu lat nie cierpię wręcz ziemniaków, te wyjątkowo mi smakowały. W Portugalii w ogóle uwielbia się ziemniaki, więc ten fakt może nie powinien dziwić mnie aż tak bardzo.

Kolejne ryby uwielbiane przez Portugalczyków to sardynki. I to w przeróżnych wersjach - grillowane, w puszkach czy przyrządzone jako pasty pod nazwą sardine pate. Tutaj widzimy tę pierwszą, obiadową propozycję. Sardynki same w sobie są pyszne i OGROMNE, jednak zjedzenie ich to sztuka - obieranie i pozbawianie ich ości przysparza wiele pracy i mnóstwa odpadków na talerzu. Jeśli zaś chodzi o sardynki w puszce, to możemy znaleźć sklepy, w których sterty takowych puszek wznoszą się pod sam sufit - w oliwie, w oleju, pikantne, z papryką, w sosie pomidorowym… miliony opcji, które z pewnością zadowolą smakoszy rybek w konserwach.

I dalej jesteśmy w świecie morskim. Bo ryby i owoce morza to zdecydowanie to, co Portugalczycy najchętniej goszczą na swoich talerzach. Czasem wrzucają je wszystkie do jednego gara, smakowicie przyprawiają (kolendra! uwielbiają kolendrę - za to mają ode mnie wielki plus) i podają ze smakowitymi sosami, duszonymi warzywami, a czasem również ryżem. Powyżej widzicie cataplanę, która w tym wydaniu składała się głównie z ryb w sosie przypominającym salsę oraz warzyw, wśród których górowały, oczywiście, ziemniaki. Propozycja całkiem przyjemna, dostępna również pod nazwami caldeirada czy cozido.
W tym momencie powinnam wspomnieć również o zupie rybnej, której nie udało mi się spróbować, ale która uchodzi tu za dość kultową.

Lokalny fastfood - bardzo popularne zwłaszcza w Porto danie pod kokieteryjną nazwą Francuzeczka. Wielki tost wypełniony różnymi dziwnymi (naprawdę dziwnymi, wręcz podejrzanymi) rodzajami mięsa i kiełbasy, wzbogacony o nieprzyzwoite ilości sera i oblany sosem pomidorowym na bazie wina (a jak). Przyczyna nadwagi, problemów żołądkowych i mieszanych wrażeń smakowych.

Przysmak kojarzący się głównie z Hiszpanią, ale popularny również i tutaj - tapas. I akurat ta forma lunchu jest dla mnie absolutnie wyborna. Tapas może być tak naprawdę wszystko, co da się wrzucić na talerz, nabrać palcami czy wykałaczką i przegryźć ze smakiem. Tutaj jedna z popularniejszych wersji - ser przypominający parmezan i szynka, która na pierwszy rzut oka kojarzy się z parmeńską. Jest to jednak coś innego, dużo bardziej wyrazistego w smaku, znacznie grubiej krojonego i mięsistego w konsystencji. I mimo, że zjedzenie tłuszczyku okazało się niewykonalne, mnie to tapas urzekło. Takie smaki lubię.

Przystaweczki. Czyli coś, co najlepiej na świecie umila czas oczekiwania na właściwie zamówienie. W większości miejsc bezkarnie je chrupiemy, traktując je jako gest hojności od restauratora. W Portugalii jest jednak trochę inaczej i przed tym przestrzegam. Podawane przystawki, często bardzo urodzajne, wyglądają niewinnie, a potrafią kosztować fortunę. A kelner nie ma zwyczaju o tym uprzedzać ;) Jednak czasem warto wydać te parę euro więcej - zwłaszcza, by skosztować ich pysznego pieczywa.

Po obiedzie przychodzi czas na deser. I tutaj należy uważać. W temacie słodkości Portugalczycy uwielbiają dwie rzeczy - cukier oraz żółtka. I to w ilościach przyprawiających o zawrót głowy. Te żółtka być może Was zdziwiły, mnie przynajmniej dziwią do dziś. W Portugalii kochają nadziewać dosłownie wszystkie rodzaje ciast (od kruchego, przez francuskie, filo, a na opłatkowym kończąc) masą przypominającą gęsty, zbity kogel mogel. Spróbowałam wszystkich wymienionych wariantów i już przy drugiej degustacji miałam dość. Często można też natknąć się na żółtkowy budyń czy pudding - w pierwszej chwili może przypominać creme brulee, jednak nadzieja umiera szybko.

Po wykorzystaniu tak nieprzyzwoitej ilości żółtek, trzeba coś zrobić z zalegającymi białkami. I oto pojawiają się takie wielkie, piękne bezy, którymi za 5 euro możemy zasłodzić się do końca dnia, a może i pobytu. Oprócz tego często spotykane są też ciasteczka przypominające amaretti, z migałem w środku.

Jest jednak jeden deser, który ZWALIŁ MNIE Z NÓG. I to, o dziwo, w jak najbardziej pozytywnym sensie. Pastel de nata. Przypomina on tartaletkę z ciasta francuskiego wypełnioną budyniowym kremem żółtkowym (niespodzianka?) z wyczuwalną, nieziemską nutą cynamonu i skórki cytrynowej. Nie jestem Wam jednak w stanie zdradzić dokładnego składu, bo przepis na pastel de nata znają podobno raptem trzy osoby na całym świecie. I może to nawet dobrze, bo smakuje tak cudownie, że przyrządzałabym je zdecydowanie za często.
Innym deserem, który należałoby polecić są lody. Co prawda lodziarnie nie są tam specjalnie częstym widokiem, ale gdy już jakąś znajdziemy - nie będziemy rozczarowani. Porcje są ogromne (jedna porcja to dwie gałki!), a smaki wyborne. Pistacjowe oraz sorbet limonkowo-bazyliowy podbiły moje serce.

Zastanawiając się, dlaczego Portugalczycy produkują tak niesamowicie słodkie desery, nasunęła się jedna myśl - w końcu piją mnóstwo kawy. Lecz akurat w tym wypadku nie ma się im co dziwić, bo kawę mają wyborną. Ze wszystkich miejsc na świecie, w których byłam, ta portugalska kawa smakowała mi najbardziej. Boski aromat, pozbawiony goryczki i cierpkości. Zawartość żadnej filiżanki mnie nie zawiodła, zdecydowanie.

Wino - kolejny napój, którym Portugalia może się szczycić. Powyżej kultowe Porto - wino słodkie o podwyższonej zawartości alkoholu (około 19-20%). Dostojne, eleganckie i zdecydowanie. Moim skromnym zdaniem nie smakuje w ogóle jak typowe słodkie wino. Ze zbiorów szczególnie udanych tworzy się ekskluzywne Porto Vintage. Dostępne jest również białe Porto. I chociaż ono jako jedyne określane jest mianem wytrawnego to dla mnie miało wyczuwalną likierową, słodką nutę.

A to zdecydowanie bardziej delikatne wino - Vinho Verde, a więc wino zielone. W kolorze jednak zdecydowanie nie jest zielone, a białe, do tego delikatnie musujące. Mocno schłodzone jest wspaniałe na upalny dzień, jako dodatek do obiadu, a zwłaszcza ryb i owoców morza.

Procenty idą w górę - wiśnióweczka Ginja. Jest to likier pozbawiony tego, co w większości likierów mi przeszkadza - syropowej konsystencji i niesamowicie słodkiego smaku. Jednocześnie nie jest tak mocna jak wiśniówka popularna w Polsce. A co najlepsze - tradycyjnie pija się ją w jadalnych, malutkich kubeczkach wykonanych z czekolady. Po degustacji tego trunku schrupanie kawałka dobrej czekolady przesiąkniętego aromatem wiśni jest bardzo przyjemne.

Moja podróż kulinarna po Portugalii dobiegła końca. Na początku przyznałam, że ta kuchnia specjalnie mnie nie oczarowała, jednak po konkretnym sprawozdaniu chyba zauważacie, że nie znaczy to wcale, iż wszystko było niesmaczne. Po prostu niewiele lokalnych przysmaków skradło moje serce. Ale na pewno niektóre z nich - pastel de nata albo świeże owoce morza (których zjadłam zdecydowanie za mało) i oczywiście KAWA - zapadną w mojej pamięci na bardzo długo.