wtorek, 24 lutego 2015

Tort fistaszkowy

Z tortami to zawsze jest mnóstwo zabawy. Bo trzeba wymyślić jakie smaki, jaka kompozycja, no i żeby jeszcze wszystko przepięknie wyglądało. Ja tym razem postanowiłam nie mieszać za bardzo. Postawiłam na fistaszki, bo są pyszne, bo prawie wszyscy kochają masło orzechowe, a również dlatego, że obecnie przechodzę fascynację kolorem miodowo-złotym w kuchni, więc wszystko skomponowało się idealnie. A poza tym sprawca całego zamieszania zawsze wielbił torty orzechowe.
I wszystko wydaje się piękne, bo proste, i rzeczywiście tak jest. Ale ja proponowałabym zwrócić uwagę na biszkopt. Ostatnio wypróbowałam amerykańską wersję owego ciasta - tzw. sponge cake z dodatkiem masła - i zdecydowanie przypadła mi do gustu. Dlatego i teraz postanowiłam ją użyć, modyfikując ją w fistaszkowy obłęd.
Uzyskany efekt był zadowalający, bo tort spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem i prośbami o dokładki - nic więcej mi nie trzeba.


Składniki na biszkopt (na tortownicę o średnicy ok. 23 cm):
2 i 1/2 szklanki mąki pszennej
3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
90 g masła
1/4 szklanki masła orzechowego
1 szklanka mleka
6 dużych jajek
1 i 3/4 szklanki cukru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 szklanka fistaszków, obranych z łupin

Składniki na masę:
150 g masła
3/4 szklanki masła orzechowego
1/2 szklanki cukru pudru
1/3 szklanki śmietanki kremówki 30 lub 36 %
+ 3/4 szklanki fistaszków i szczypta soli

Wykonanie biszkoptu:
1. Mąkę wymieszaj z solą i proszkiem do pieczenia.
2. Masło, masło orzechowe i mleko umieść w rondelku i podgrzewaj aż do rozpuszczenia się obu rodzajów masła. Nie doprowadzaj do wrzenia. Gotowe odstaw do delikatnego ostudzenia.
3. W osobnej misce umieść jajka i miksuj je mikserem ustawionym na najwyższe obroty przez około minutę.
4. Stopniowo do jajek wprowadzaj cukier, cały czas miksując, aż ich objętość zwiększy się trzy razy, ok. 6 minut.
5. Cały czas miksując, do jajek dodaj wanilię, a następnie cienkim, jednostajnym strumyczkiem ciepłą masę maślano-mleczną.
6. Do mieszaniny w trzech porcjach dodaj składniki suche, mieszając trzepaczką aż do całkowitego połączenia się składników.
7. Fistaszki zmiel w malakserze lub posiekaj nożem na bardzo drobne kawałki, dodaj je do masy, wymieszaj.
8. Gotową masę podziel na dwie równe części i wylej je do tortownic wyłożonych papierem do pieczenia. Piecz ok. 25 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Wykonanie masy:
1. Miękkie masło utrzyj z cukrem pudrem i masłem orzechowym, ok. 3 minuty.
2. Do masy maślanej stopniowo wprowadzaj śmietankę, cały czas miksując.
3. Fistaszki wysyp na suchą, rozgrzaną patelnię i praż je z dodatkiem soli na średnim ogniu aż do uzyskania złocistego koloru, mieszając, ok. 3 minuty.
4. 3/4 masy wyłóż na pierwszy, ostudzony biszkopt, przykryj drugim i wysmaruj go resztą masy z wierzchnich stron.
5. Uprażone, ostudzone fistaszki posiekaj i obsyp nimi górny biszkopt. Ja dodatkowo kawałkami zmielonych orzechów obłożyłam tort po jego obwodzie.


Przepis rzecz jasna dedykowany mojemu kochanemu Ringusiowi z okazji dzisiejszego święta.
Smacznego!

piątek, 20 lutego 2015

Miodownik

Dzisiejsze ciasto budzi może bardziej skojarzenia z jesienią niż z budzącą się do życia wiosną (piszę to, jednocześnie trzymając kciuki, bym nie zapeszyła), jednak jest tak rewelacyjne, że nie ma możliwości, bym wytrzymała z publikacją go tak długo! Już i tak zaliczyłam mnóstwo nieudanych podejść, bo zwykle nim dorwałam się do aparatu, miodownika zostało już tyle, co nic. Jednak w końcu udało się.
Ciasto jest bardzo popularne i posiada wiele swoich wersji, zależnych od tradycji i upodobań smakoszy. Niezastąpioną podstawą są jednak dwa placki z chrupiącego ciasta i złocista orzechowa polewa na górze. Wszystko z dodatkiem miodu. Stąd i nazwa. Niektórzy mówią na niego Snickers, a wtedy pytam się - a gdzie czekolada, gdzie nugat, gdzie fistaszki? To jest nasz polski miodownik, pyszny i klasyczny. W mojej wersji przełożony dość neutralną w smaku masą maślano-budyniową oraz niezbyt grubą warstwą powideł przełamujących słodycz. W mojej rodzinie to ciasto to absolutny szał. Zdecydowanie cały Siwy Klan poleca.


Składniki na ciasto (na dużą blaszkę ok. 25x40 cm):
50 dag mąki pszennej
18 dag masła lub margaryny
13 dag cukru
2 jaja
2 łyżki miodu
2 łyżki mleka
2 łyżeczki sody

Składniki na polewę orzechową:
25 dag orzechów włoskich, bez łupiny
12 dag masła
9 dag cukru
3 łyżki miodu
1 szczypta soli

Składniki na masę:
400 ml mleka
1 i 1/2 łyżki mąki pszennej
1 i 1/2 łyżki mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru
25 dag masła
1/2 łyżeczki olejku waniliowego
3-5 łyżeczek spirytusu spożywczego
+ 3/4 słoiczka powideł (można wykorzystać cały)

Wykonanie ciasta:
1. Wszystkie składniki zagnieć na jednolite ciasto (ja wykonuję to w malakserze). Gdyby nie chciały się dobrze połączyć, dodaj odrobinę więcej mleka i masła.
2. Wyrobione ciasto podziel na dwie równe części.
3. Jedną połowę rozwałkuj na papierze do pieczenia i piecz na blasze w piekarniku nagrzanym do 175 stopni przez około 13 minut, aż nabierze złotego koloru.
4. Drugą połowę również wywałkuj w ten sam sposób i zabierz się za polewę orzechową.

Wykonanie polewy orzechowej:
1. Orzechy posiekaj na średniej wielkości kawałki.
2. Wszystkie składniki umieść na sporej wielkości patelni i smaż na średnim ogniu aż polewa przybierze piękną złotawą masę. Co jakiś czas mieszaj, uważając aby się nie przypalić.
3. Gotową polewę wyłóż na przygotowany wcześniej nieupieczony placek i rozprowadź po całej jego powierzchni. Polewa szybko zastyga, dlatego najlepiej nakładać ją małymi porcjami i energicznie rozsmarowywać.
4. Ciasto pokryte polewą piecz w piekarniku nagrzanym do 175 stopni przez około 13 minut.

Wykonanie masy:
1. Połowę mleka zagotuj, a w drugiej dokładnie rozprowadź obie mąki.
2. Gdy mleko zacznie bulgotać, wprowadź do niego jego drugą połowę, cały czas mieszając trzepaczką.
3. Do mleka dodaj cukier i gotuj je na niskim ogniu przez około 3 minuty, cały czas mieszając, aż zgęstnieje i powstanie budyń.
4. Gotowy budyń odstaw do całkowitego ostudzenia.
5. Miękkie masło ucieraj mikserem przez około 5 minut, aż do białości.
6. Do masła stopniowo wprowadzaj ostudzony budyń, cały czas miksując.
7. Powoli dodawaj olejek i spirytus, najlepiej porcjami po pół łyżeczki na raz.
8. Na wystudzonym placku bez polewy orzechowej rozprowadź powidła, a na nie wyłóż masę maślano-budyniową. Całość przykryj plackiem z orzechami.
Najlepiej świeżo wykonanie ciasto umieścić w lodówce i rozkrajać je dopiero kilka godzin później. Wtedy placki miękną pod wpływem masy i całość jest bardziej spoista.


Smacznego!

środa, 11 lutego 2015

Kulinarne podróże - Meksyk

Początkowo, i tak dość racjonalnie podchodząc do tej kwestii, zakładałam, że stworzenie tego postu zajmie mi mniej więcej miesiąc czasu. I według tych obliczeń miał on się pojawić w połowie października.
No tak. Zdecydowanie czynnikiem, który w największej mierze przesądził o takim poślizgu był fakt, że zza Atlantyku przywiozłam ze sobą kilka tysięcy niesamowitych zdjęć, przez których przekopanie się okazało się nie lada wyzwaniem. Mam nadzieję, że przez ten czas nie zapomniałam walorów smakowych, na jakie się tam natknęłam. Wróć - po namyśle - z pewnością nie zapomniałam. Ich po prostu nie da się zapomnieć. Kultura żywienia w Meksyku jest dla nas raczej niewyobrażalna i nieustannie mnie szokowała.
Mimo tego, że zdecydowana większość Meksykanów jest po prostu gruba, oni zbyt wiele sobie z tego nie robią. Widać, że jedzenie przynosi im taką samą radość jak wszystkim innym (bądźmy szczerzy), z tą tylko różnicą, że oni nie starają się w żaden sposób tej przyjemności dawkować. Obiad na śniadanie, lunch, obiad, a na kolację nawet dwa obiady? Pewnie! I teraz jeszcze sprecyzujmy, co kryje się pod hasłem "obiad" - raczej obowiązkowo mięso, i to smażone, pływające w tłustym sosie, do tego gigantyczna porcja fasolowego pure, kilka placków tortilli i masa nachosów. A z boku jeszcze jakaś sałatka. Albo dwanaście. No i deser. Chociaż odniosłam wrażenie, że deser i tak nie zajmuje tutaj tak wysokiej pozycji, jak danie główne.
Ten kraj jest niesamowicie kolorowy i radosny i dokładnie takie same są meksykańskie talerze z jedzeniem. Znajduje się na nich mnóstwo wszystkiego, szczęśliwa kompozycja ich ulubionych smaków, które dla nas, Europejczyków, w pewnej części bywają niezrozumiałe. Ta "pewna część" jest  jednak tylko niewielkim ułamkiem, bo przecież kuchnia meksykańska na naszym kontynencie cieszy się raczej powodzeniem, a my uwielbiamy raz na jakiś czas zaszaleć z potrawą rodem z azteckiego imperium. Chociaż warto zauważyć, że dzielące nas tysiące kilometrów niektóre ze smaków przekształciły i to czasem dość sromotnie. Ale o tym opowiem niżej, na konkretnych przykładach.
A więc niniejszym zakładam na głowę mieniące się sombrero i już po raz czwarty zapraszam Was na kulinarną podróż, tym razem zdecydowanie najbardziej tropikalną - aż do Meksyku.


Zacznę od tego, co z Meksykiem kojarzy nam się najbardziej. Jednym z tych rarytasów są tortille. U nas pod tym hasłem rozumiemy placek pszenny typu naleśnikowego o średnicy dwudziestu kilku centymetrów. A Meksykanie? Otóż u nich jest trochę inaczej i to było jedno z moich, i nie tylko moich, głównych zaskoczeń. Nasza wersja tortilli jest bowiem zeuropeizowana i dostosowana do naszych przyzwyczajeń smakowych. Tradycyjnie ten placek jest wykonywany z mąki kukurydzianej, ma kilkanaście centymetrów średnicy i... raczej nam nie smakuje. Ja odebrałam go jako mieszaninę wody z czymś zupełnie bezsmakowym i wielce się ucieszyłam, gdy okazało się, że w niektórych restauracjach możemy wybrać między tortillą pszenną a kukurydzianą. I ja zdecydowanie polecam tę pierwszą.


A co bezpośrednio wiąże się z tortillą? Nachosy oczywiście. Te meksykańskie trójkątne chipsy są niczym innym jak smażonymi kawałkami tortilli. I tutaj historia powtarza się - o ile w Europie zajadamy się nachosami pszennymi, o tyle w Meksyku tradycyjnie je się kukurydziane. Kwestia walorów smakowych również wygląda tak samo - pszenne pyszne, kukurydziane... trochę mniej.
Nachosy i tortille są dla Meksykanów mniej więcej takim dodatkiem jak dla nas pieczywo. Przy czym nachosy spełniają może bardziej rolę frytek. Dodają je właściwie zawsze do każdego dania głównego i co jakiś czas przegryzają.


Kolejną rzeczą, która z pewnością wszystkim kojarzy się z kuchnią Meksyku jest fasola. Dla mnie było to przerażające, bo fasoli szczerze nienawidzę, a przed wyjazdem oczyma wyobraźni widziałam, jak stosy tych fioletowych roślinek piętrzą się wszędzie - w każdej sałatce, w każdym makaronie, w każdej tortilli.... wszędzie! I tutaj kolejne zaskoczenie - fasola owszem jest wszędobylska, ale nie w takiej postaci, do jakiej przywykliśmy. Szczerze mówiąc ani razu nie widziałam jej podanej na surowo. Serwowana była tylko jako obowiązkowy dodatek do dań w formie przetworzonej. Na zdjęciu powyżej widzimy dość rzadką fasolową pulpę, lecz najczęściej spotykaną wersją jest coś w rodzaju fasolowego pure. Dla mnie wciąż niezjadliwego, choć smakującego minimalnie lepiej niż fasola w formie naturalnej.


A jak już jesteśmy w temacie tortilli i fasoli, to idźmy dalej - tacos! Zdecydowanie meksykańskie, zdecydowanie pyszne i zdecydowanie najbardziej popularne. Jadąc do Meksyku, wiedziałam, że bezwarunkowo muszę spróbować trzech dań: tortilli, burrito i tacos. Przy czym tacos zajmowało miejsce ostatnie, bo z tych trzech u nas jest chyba najmniej popularne. A okazało się, że w ojczyźnie tych rarytasów jest dokładnie na odwrót.
Czegoś takiego jak nasza tortilla serwowana w miejscach typu McDonalds, czyli placek zrolowany podłużnie z dodatkiem warzyw i mięsa, w Meksyku po prostu nie ma. Burrito należy do rzadkości, ale o tym później. A więc zostaje tacos. Lecz i ono przybiera formę, która może zaskoczyć.
Można powiedzieć, że Meksykanie komponują tacos samodzielnie. To znaczy, że zamawiają tacos o konkretnych składnikach i otrzymują kilka małych placków tortilli oraz owe składniki. Inwencja twórcza należy do nich. Kupując w ulicznej budce, nie pozostaje nic innego jak wpakować wszystko do tortilli, zgiąć ją na pół (i oto taco przybiera swój znany na cały świat półokrągły kształt) i wcinać. W restauracji - kultura - możemy jeść wszystko osobno. Wszystko jedno jak to zrobimy - tacos smakują wybornie! Kompozycja warzyw, smażonego mięsa (różne rodzaje do wyboru, może być nawet i ryba!), tortilli (oczywiście pszennej!), nachosów, fasoli (w moim przypadku zdecydowanie nie) i guacamole jest genialna!
I tutaj zatrzymam się jeszcze na chwilę, bo oto przed chwilą padła ta wspaniała nazwa - GUACAMOLE. Niestety nie uwieczniłam go na solowym zdjęciu, więc wspomnę o nim teraz. Jest to bowiem ta zielona pasta na wierzchołku powyższego talerza. I dla mnie jest ona genialna. Zwłaszcza ta prawdziwa, meksykańska. Wykonana z dojrzałego (koniecznie dojrzałego!) avocado z dodatkiem limonki (zdecydowanie smak Meksyku!), kolendry (zdecydowanie smak Meksyku!) i pomidorów (też całkiem meksykańskie). Również dodawana do większości dań, lecz, w moim uznaniu, milion razy lepsza i zdrowsza od fasoli.


No i mamy wspomniane wcześniej burrito. Rozglądałam się za nim przez cały mój pobyt w Meksyku, jednak udało mi się go dorwać dopiero na lotnisku, w oczekiwaniu na opóźniony samolot powrotny. Zaskakujące? Dla mnie bardzo. Burrito jest w zasadzie bardzo zbliżone do taco, różni je chyba tylko metoda zwijania tortilli. No i fakt, że po zamówieniu otrzymujemy gotowe danie, wyposażone już wbrew mojej woli w wielką ilość fasoli...


I ostatnia już przekąska z serii tych tortillowych - quesadilla. Zwykle serwowana w formie śniadania. Jest to tortilla podsmażana z serem i dowolnymi składnikami (ja zawsze dorzucałam ukochane pieczarki), podana z kleksem śmietany i - ponownie - startym serem. Jest pyszna, bo w końcu - kto nie lubi topionego sera?


Pamiętacie jeszcze, jak wspomniałam, że Meksykanie jedzą obiad na śniadanie? A więc oto próbka dokumentująca ten zwyczaj. Gdy pierwszy raz zobaczyłam to danie w bufecie śniadaniowym, byłam w ciężkim szoku, jednak tylko przez chwilę, bo obok podany był kurczak w sosie barbecue, który zniszczył mnie jeszcze bardziej. W każdym razie danie to nosi nazwę chilaquiles i jest to mieszanka tortilli tudzież nachosów z serem i różnymi warzywami w sosie z chilli. Sosy bywają różne i w zależności od ich rodzajów potrawa smakowała mi mniej lub bardziej. Czasem była naprawdę przesmaczna, a czasem raczej niezbyt trafiała w moje gusta smakowe. Tak czy inaczej, mimo wątpliwej konsystencji, polecam spróbować chilaquiles.


Polacy słyną ze swoich wędzonych serów, natomiast Meksykanie - z wędzonych papryczek. Papryka to zdecydowanie jedno z bardziej meksykańskich warzyw, podawane w najrozmaitszych formach. Chipotle to zdecydowanie jedna z tych, które smakują mi najbardziej. Są to w specyficzny sposób uwędzone papryczki chilli, podawane w aromatycznej zalewie. Jak na chilli przystało, są nieco pikantne, ale jest to pikanteria delikatna i bardzo przyjemna w smaku.


Mole - przepyszny sos czekoladowy podawany do… dań wytrawnych! Tak! Czekolada nawet z mięsem smakuje wspaniale! Co prawda mojej egzaltacji tym przysmakiem nie podzielają wszyscy, ale ja zdecydowanie polecam. Nie jest wcale słodki, jest idealny, wyważony w smaku. I przyznam, że próbowałam odtworzyć go w domu, jednak nic nie oddało walorów meksykańskiego oryginału.


Oto zupa, która we wszystkich menu widniała pod tajemniczą nazwą Zupy Azteka. Ponieważ podczas mojej podróży zwiedzałam Meksyk śladami Azteków, to dość często się na nią natykałam i w końcu postanowiłam jej spróbować. Jest to zupa pomidorowa z rozmaitymi bardzo meksykańskimi dodatkami. Jest więc i awokado, i ser, i nachosy, a oprócz tego różne warzywa. Ciekawa sprawa, choć pod względem czysto smakowym niezbyt powalająca.


Czas najwyższy oddać Meksykanom trochę sprawiedliwości i przyznać, że w ich kuchni pojawia się też nieco zdrowych pozycji. Przykładowo sałatki, których przyrządzają bardzo wiele i na bardzo różne sposoby. Oto jedna z tych, które smakowały mi najbardziej - ze smażonej opuncji z dodatkiem papryki, cebuli, a czasem także awokado. Była pyszna i miałam ochotę nakładać ją sobie bez końca.


Patrząc na to zdjęcie, proszę skupić się nie na daniu głównym, ale na dodatku - pysznej, soczystej sałatce z pomidorów, kolendry, chilli i cebuli. W wielu restauracjach podawana jest jako przystawka i smakuje bardzo dobrze. Przede wszystkim jest bardzo odświeżająca. Zwykle podają ją z paczką krakersów Saladitas, również smakowitych.


A oto ponownie wspomniany wcześniej owoc, opuncja, z tym że w wersji nieprzetworzonej, a więc słodziutkiej. Również i w taka smakuje wspaniale, jest delikatna, trochę przypomina naszą gruszkę. Zawiera jednak jakiś swój własny, kaktusowy, specyficzny posmak. Również i od niej ciężko się było oderwać.


Idąc ulicami meksykańskich miast, bądź też trafiając na któryś z targów, na niemalże każdym rogu jesteśmy w stanie natknąć się na stoisko serwujące świeżo wyciskane soki. I zwykle wygląda to tak, jak na zdjęciu powyżej - mały rodzinny interes, raczej wysoce obojętny jednostkom rozumianym przez nas jako sanepid, a jednocześnie cieszący się wielkim powodzeniem wśród klientów. I nie ma się  co dziwić, w takiej temperaturze świeży sok działa jak lekarstwo. Zresztą w Meksyku takie "rodzinne, uliczne interesy" są niesamowicie popularne. Dosłownie wszędzie znajdują się drobni kupcy oferujący różnoraką, ręcznie wykonaną żywność - od tortilli, przez słodycze, lody i napoje, co rozmaitych wypieków. Zazwyczaj wszystko jest tam brudne i nam wydaje się kompletnym nieporozumieniem. Jednak Meksykanie tym wszystkim zajadają się z przyjemnością, mając w nosie warunki sanitarne. Ja jednak tak nie potrafiłam i przyznaję się bez bicia, że nawet tych soczków nie spróbowałam. Chociaż kusiły i to bardzo - tyle owoców u nas tak słabo dostępnych - mango, papaja, marakuja, kokos… najbardziej kusił ten ostatni, bo spijało się go po prostu z wnętrza tej wielkiej, brązowej,  owłosionej skorupy :3


No i słodkości robi się coraz więcej… Jedno z miast które odwiedziłam, Puebla, słynie z cukierkowej ulicy, wzdłuż której bez przerwy ciągną się sklepiki produkujące i oferujące właśnie słodycze. I nie muszę chyba mówić, że różnią się one od tych naszych, wytwarzanych masowo przez wielkie przedsiębiorstwa. Tam mamy do czynienia z manufakturą, która tworzy słodycze od serca - zazwyczaj są bardzo kolorowe, lepiące, ciągutkowe i niesamowicie słodkie.


Ja jednak od cukierków zdecydowanie bardziej cenię sobie oczywiście ciastka i inne wypieki. Tego też nie brakuje nam w Meksyku, chociaż muszę przyznać, że Meksykanie zdecydowanie wolą dania główne, które mają dla nich większe znaczenie niż desery. To jednak wcale nie oznacza, że przemysł cukierniczy jest u nich słabo rozwinięty - wręcz przeciwnie. Zauważyłam, że mają oni kilkanaście swoich ulubionych rodzajów wypieków, które są serwowane i sprzedawane wszędzie. Jednymi z nich są właśnie powyższe ciastka - niby zwykłe ciastka kruche obficie obsypane cukrem, a jednak miały w sobie coś niesamowicie dobrego. Oprócz tego popularne były też drożdżowe bułeczki oblane ciekawą odmianą lukru, ciasteczka przypominające trochę wypieki z ciasta francuskiego, meksykańskie odmiany pączków, ciasta bananowego i marchewkowego czy brownie, a także muffiny - tym razem bez żadnych zmian, takie jakimi i my się zajadamy.


A oto to, co wzbudziło we mnie wybitne szczęście - produkty amerykańskiego przemysłu spożywczego dostępne w lokalnych supermarketach. W Meksyku możemy nabyć wiele smakołyków raczej niedostępnych w Europie, a za to bardzo popularnych w Ameryce. Wśród nich moje ukochane masło orzechowe Jif, pyszna czekolada Hershey's (polecam krem Hershey's, niesamowicie intensywny, prawie jak ten z brukselskiego Carrefoura :D) czy wyskakujące z tostera Poptartsy. Osobiście byłam oczarowana, ale to już takie moje własne, małe zboczenie.


No i alkohole… O nich w Meksyku nie da się zapomnieć. Zresztą, kto nie słyszał o Tequili? Osławiona, bo osławiona, ale w rzeczywistości… smakuje jak zwykła wódka, i to niezbyt dobra. Tradycja nakazuje przepić ją sokiem świeżo wyciśniętym z limonki i przegryźć szczyptą soli. I w tej wersji jest chyba nieco bardziej znośna. Chyba. Nieco.


Mezcal - nieco mniej znany niż Tequila, która jest po prostu jego odmianą. Z Mezcalem jest jednak pewna ciekawa sprawa - otóż wewnątrz umieszczona jest gąsienica. Meksykanie są szaleni. Zresztą równie szalone są ich drinki - mój faworyt, którego nie byłam w stanie dopić (s.z.o.k.), to mieszanina sosu worcestershire, piwa i sosu tabasco. Polecam tylko i wyłącznie amatorom bardzo mocnych wrażeń.


I na koniec, skoro już przy robakach jesteśmy, wspomnę o jednej z bardziej szalonych rzeczy, które popełniłam podczas tej podróży. Była to ponadto jedna z pozycji na mojej liście "musisz to kiedyś zrobić, chociaż bardzo nie chcesz". A więc - zjadłam robaka. Wspominałam już zresztą o tym na blogu i pytaliście, co jak gdzie. No więc oto odpowiedź. Robak był suszony i smakował jak rdza lub siarka. Mówię to z pełnym przekonaniem, mimo że ani rdzy ani siarki nigdy nie degustowałam. Zdecydowanie jedno ze straszniejszych przeżyć. Ale przynajmniej mogę sobie robaka odhaczyć na mojej masochistycznej liście.

Kończąc, po prostu muszę wymienić trzy wspaniałe smaki Meksyku, których jako takich nie uwieczniłam na indywidualnych zdjęciach, ale pojawiały się w większości potraw.
LIMONKA
jej sokiem Meksykanie skrapiają wszystko, dosłownie wszystko, i wszystko smakuje z nią sto razy wyborniej
KOLENDRA
cudowne zioło o niepowtarzalnym smaku, każdemu przysmakowi nadaje południowej nuty
AWOKADO
i tylko takie dobrze dojrzałe, miękkie, ciemne z wierzchu - ono ma dopiero prawdziwie pyszny smak awokado, zdecydowanie inny niż te niedojrzałe owoce, które najłatwiej zdobyć w europejskich supermarketach

Podróż po Meksyku to doświadczenie niezapomniane, tak samo jak i próbowanie lokalnej kuchni. Gdybyście kiedykolwiek mieli okazję tam wpaść, nie bójcie się niczego i wszystko smakujcie! Jak widzicie ich kuchnia bardzo różni się od naszej, nierzadko zaskakuje, ale zdecydowanie każdego potrafi nieraz zaskoczyć w bardzo pozytywny sposób.

czwartek, 5 lutego 2015

Murzynek pokryty płatkami pszenicznymi w miodzie

Uf, chwila wytchnienia nareszcie nadeszła. Przez ostatni miesiąc tak wiele się działo, że nawet w ukochanej kuchni rzadko się pojawiałam. Jednak wracam z odsieczą!
Dzisiaj przepyszny, intensywny murzynek ze specjalnym dodatkiem, który stanowi o jego głębokim smaku i mięciutkiej, puszystej konsystencji. Jest nim nic innego jak świeżo zaparzona kawa, którą, przyznaję, uwielbiam dodawać do większości czekoladowych pyszności. Moim zdaniem jest ona, tuż obok soli, najwspanialszym podkręcaczem smaku czekolady.
To jednak nie koniec. Aby nie tylko urozmaicić smak, ale również nadać ciastu pięknego wyglądu, murzynka pokryłam przepyszną warstwą płatków pszenicznych oblanych miodem i masłem orzechowym, którą jakiś czas temu już premierowo prezentowałam.
Całość smakuje wybornie - dół jest intensywny w smaku i rozpływa się w ustach, natomiast góra - słodka i delikatnie orzechowa - cudownie chrupie pod zębami.


Składniki na murzynka (na blaszkę ok. 25x35 cm):
250 g mąki pszennej
350 g cukru
65 g kakao
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/3 łyżeczki soli
1/2 szklanki oleju
1 szklanka mleka
2 jajka
1 łyżeczka aromatu waniliowego
1 szklanka świeżo zaparzonej kawy

Składniki na warstwę z płatków:
1/2 szklanki golden syrupu (możemy zastąpić miodem)
1/2 szklanki masła orzechowego
2 i 1/2 szklanki płatków pszenicznych w miodzie (typu Kangus)

Wykonanie murzynka:
1. Mąkę mieszamy z cukrem, kakao, sodą, proszkiem do pieczenia i solą.
2. Do składników suchych dodajemy olej, mleko, jajka oraz aromat waniliowy i miksujemy.
3. Na koniec dodajemy stopniowo kawę, cały czas mieszając, aż do uzyskania jednolitej konsystencji.
4. Ciasto wylewamy do blaszki wysmarowanej masłem i obsypanej bułką do pieczenia. Wkładamy do pieca i pieczemy przez 25-35 minut w 175 stopniach.

Wykonanie warstwy z płatków:
1. Golden syrup wlewamy do rondelka i podgrzewamy.
2. Gdy syrup zacznie się gotować, zdejmujemy go z ognia i dodajemy masło orzechowe.
3. Całość mieszamy aż do uzyskania jednolitej konsystencji.
4. Płatki wsypujemy do sporej miski i zalewamy je masą z golden syrupu. Mieszamy, a potem od razu nakładamy na delikatnie wystudzonego murzynka.
5. Wyrównujemy, a gdy ciasto całkowicie przestygnie, wkładamy je do lodówki na godzinę.


Smacznego!